Gdy widzę jak przechodzisz, droga, obojętnie Płynąc pośród łamiącej się w górze muzyki Coraz powolniej, krokiem harmonijnie pięknym W Twym głębokim spojrzeniu cień nudy przemyka
Kiedy podziwiam barwę od światła płomyka Twego bladego czoła w jego chłodnym pięknie Wieczór światło pochodni w poświatę zamyka Oczy twe jak w portrecie przykuwają serce
Szepczę: jakże jest piękna, jak rozkosznie świeża Wspomnienie niezatarte z monarszą wzniosłością Serce jej jak brzoskwinia, jak zwieńczona wieża Wraz z ciałem do tajemnic dojrzało miłości
Jestżeś darem jesieni dla smaku swobody Czyś jest żałobną urną żądającą płaczu Wonią jak śród pustyni źródło świeżej wody Jestżeś posłaniem pieszczot czy bukietem kwiatów
Wiem, że bywają oczy zgasłe melancholią Oczy próżne tajemnic nie kryją niczego Jak pierścień bez diamentu, jak pusty medalion Głębsze i bardziej puste niźli samo Niebo
Lecz tobie nie dość samym być tylko widzeniem Koić w sercu przed prawdą bieżącym udrękę Bądź jakąkolwiek, zimną, głupią, obojętną Kryj się czy okaż, wiwat! ja twe piękno wielbię